SERDECZNE
BIESIADY
[W TYM PRZYPADKU JEJ KARYKATURA]
(chociaż zależy w jakim towarzystwie
chcemy biesiadować, pierdy rozgrzeszone)
- Ale daje! – beknął Hubert z hukiem
odkładając pusty kufel. – A obiecałem, że trzeźwy wrócę.
- Nie pierdol, waść! – parsknął mu w
ucho jego nieco bardziej wypity towarzysz, Tambret, wytarł z wąsów pianę po
czym dodał równie głośno. – Jeno w gardziel wincyj lać! Hik! Bo waćpan
przyznaję mocny jest, że ło! Jak Durled po szparagach i wódzie! Jak dziki dzik,
jak czempioński żbik! Kurwa! Ja to ten tego, ja to bym już odpłynął w pierony.
Na morze, pierdolony sztorm w łbie. Fale, szum i chuj. Wiecie o co chodzi, że
tego… A waść się jeszcze trzyma! To kurwa niesamowite jest! Oby nam się, zdrowie
twej wuntroby! Przytomność naszym kumem psia mać!
- A no bo po takiej ilości spożytego
spirytu w ciągu całego mojego życia, mój organizm zdążył się uodpornić na
wszelkie inne alkohole.
- Dupa potwierdziła – beknął i pierdnął
jednocześnie, głośno tak jak ostatni wieśniak. – O co to pytaliście na
początku? Bo żem zapomniał.
- No... O wsie... O wieś – poprawił
błyskawicznie. – Tą taką ten no... Tej tu niedaleko, chyba. Trompony.
- Ano – beknął ponuro. – Toć ci panie
dziwna sprawizna jest. Taka no! Taka… Dobre kurde, dziwna taka!
- Czemu dziwna.
- Ano bo ten... Bo niby tak zwyczajnie
schajcowana, nie?
- No tak.
- A tu, panie okazuje się, że ona tak
wcale zwyczajnie schajcowana nie została! Panie!
- Więc jak... Niezwyczajnie? Metodami
niestandardowymi? Harowali zębami po skałach, zrobiła się iskra, doleciała z
wiatrem do wioski i doszczętnie ją spaliła?
- Nie opowiadajcie pierdół, panie. Poza
tym wcale tak doszczętnie – zamyślił się, posmyrał wąsa. – Poza tym wcale nie
tak doszczętnie – poprawił się po pewnej chwili, jego struty alkoholem mózg
musiał długo mielić to iż w poprzednim stwierdzeniu zabrakło słowa „nie”, a
potem w odpowiedni sposób je wtrącić by wyszło poprawnie. – Nie... Mylicie się.
Toć dom wójta ledwo muśnięty ogniem został.
Jeleniobójca milczał.
- O widzę żeście są troszku zdębieni! –
zarechotał triumfalnie Tambret. – Dobrze! Bardzo dobrze! A i ciał w ogóle nie
było to też dziwne.
- Jak to nie było ciał? Nie rozumiem.
Naprawdę, czy bełkoczecie już.
- Ja wcale nie beł... Hik! No tych
wsioków nie było! Znaczy się tych... No... Po twojemu… Osadników. Jak się mówi
na tych co zamieszkują osadę? Osadnicy, nie?
- Bynajmniej.
- Co?
- Tak do cholery. Osadnicy zamieszkują
osadę! Ale nadal nie rozumiem tego... Nie było ciał. A może po prostu się
sfajczyli, hę?
- Wszyscy? Nie rozśmieszaj, waćpan. Ani
chybił to diabeł był jaki. Albo... – zbliżył się. – Czarodzieje, karwasz
barbadasz. Te lalusie wyglancowane. Chuje skurwysyny. Parszywe złe pomioty
zaprzedały się diabłom jak pospolite kurwy! Żeby móc lepiej śmierdzieć
alkoholem zmieszaną z nasieniem kiego woła! I tak dobrze słyszycie! Diabłom!
Takimi z rogami! Ze złymi rogami! Ło, które jeszcze większymi skurwysynami są!
O! Tyle mam do powiedzenia! Koniec tematu. Napijmy się, pierdolona jego mać! W
gardle mi zaschło od tego kłapania!
- Tylko się nie porzygaj – uprzejmie
poprosił Hubert. – Boś się nażarł jak... Jak... Jak taka dzika świnia, o...
- Pieprzysz – beknął. – Al... Cze... Czekaj... O... – kaszlnął. –
O... – kaszlnął. – O kur... – zakrztusił się - O kurwww! Zaraz... – aż w końcu
zwymiotował za siebie, odwracając się, prościutko w środek oberży. - Bleughueguh!
- Zabrać mi stąd tego kretyna! – ryknął
rozwścieczony oberżysta. – Harry, posprzątaj ten syf.
Młody chłopak westchnął ciężko, kiwając
głową ze zrezygnowaniem krocząc ku wymiocinom z przygotowanym do działania
mopem.
Dwóch rosłych chłopów delikatnie mówiąc
wyprosiło Tambreta z karczmy. Mówiąc bardziej niepolitycznie, wzięli go za
fraki i wypieprzyli z karczmy na zbity pysk prosto w błoto.
- Najpierw żrą, potem rzygają. Tfu! W
dupie już się przewraca! Dobrobyt, kurważ mać... – burczał gruby oberżysta. –
Nie będzie tak. Trza dbać o porządek!
- Święte słowa! – poparł Hubert.
Karczmarz niechętnie skinął do niego
głową.
Drzwi gwałtownie otworzyły się na
oścież.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz