WALKA
(ewentualnie problemy z samokontrolą,
co kto woli, zależy na czym się tu skupimy)
Dopadnięty Dzięcioł na rozwidleniu
dróg, zszedł niespiesznie z siodła. Szarpiąc za kołnierz potarganego nieco
przez wicher czarnego płaszcza i poprawił wolną ręką dziwny miecz zawieszony na
plecach. Z pochwy wystawała rękojeść żółta, przepasana szorstką i wytrzymałą
skórą ciemną jak węgiel. Po budowie już można było wywnioskować, że Dzięcioł
nie przepada za bezsensowną chaotyczną chlastaniną, a że ceni sobie wprawne
spokojne zabijanie. Demonstracyjnie strzelając palcami prawej dłoni ukrytej w
skórzanej rękawicy, ruszył powolnym niedbałym krokiem. Ruszył by stawić czoło
pół tuzinowej dobrze mu znanej szajce rosłych bandytów. Zarośniętych jak dzicy
orkowie ze wschodu.
- I jak chędożony mutancie!? – rzucił
jeden z nich, niechybnie herszt, człek o wyjątkowo małpiej czaszce podobnej do
gorylej. – Gotowy na śmierć!?
- Gotowy jestem zawsze – odrzekł
spokojnie i zimno łowca potworów. – Na tę śmierć. Pewne jest, że ten moment
niebawem nadejdzie. Lecz szczerze wątpię, żeby to miało nastąpić właśnie
dzisiaj.
- Słyszeliście!? – zarechotał herszt. –
No kurwa zaraz zaklaszczę i zapiszczę jak dziewka! Patrzajta jaki pewny swego!
Czas rychło pokazać zadufanemu skurwysynowi jak wygląda prawdziwy świat! Nie,
chłopy!?
Szajka potwierdziła to dzikim rykiem i
błyskawicznie ustawiła się w kształt trójkąta.
- Czekam – odparł Dzięcioł, jego ręka
nawet nie drgnęła by dobyć miecza, nie myślał nawet o tym by zdjąć kaptur.
- Wiesz dlaczego mówią na mnie Mielony?
– zapytał herszt wymachując sporą orkową szablą o dwóch zębach tuż przy jelcu.
- Bo składasz się wyłącznie z gówna? – strzelił
Dzięcioł.
- Bo to jedyne, co zostaje po moim przeciwniku
– dokończył herszt nie zwracając uwagi na obelgę łowcy. – Dalej chłopaki! Bić
skurwysyna!
Tym, który dobiegł szybciej był
Dzięcioł. Herszt bandytów, Mielony nie zdołał się nawet zamachnąć, a już musiał
zgiąć się z powodu wbitego pod mostek kolana. Dzięcioł odtrącił go, wykonał
niesłychanie szybki piruet, w trakcie którego wyjął swą broń. Nie zatrzymując
się nawet na moment, wykorzystując całą siłę zachlastał aż dwóch orko-ludzi
naraz. Odskoczył od pędzącego na niego bandziora z toporem i zmylając
następnego gwałtownymi ruchami miecza, zamaszyście rozerżnął mu tętnicę udową.
A bandzior z toporem leżał na ziemi
plackiem, a rana na jego szyi roniła coraz obfitsze wylewy krwi.
- Paskudny odmieńcze – stęknął herszt
wznosząc w górę swą orkową szablę. – Posiekam cię jak cebulę! Giiiiń!!! – zawył,
rzucając się w amoku.
Dzięcioł skoczył. Zaczął się obracać.
Wszystko stało się cholernie szybko. Wręcz niemożliwe do ujrzenia. Wiadomy był
jednakże koniec. Sam finał. Herszt Mielony leżał z odciętą dłonią, tą która
dzierżyła broń oraz z rozerżniętym gardłem. Leżał w kałuży krwi. Możliwe, że
łowca potworów z rozpędu przeciął mu jakąś tętnice.
Nie wiedział.
- Darujcie, panie... Mam dziatkę i
żenę… - błagał ostatni z bandytów z warkoczem na brodzie. – Darujcie życie – odrzucił
broń, ukląkł. – Znajdźcie w sobie uczucia.
Jego ruch był szybki. Bandyta nawet nie
zdążył pomyśleć o własnej śmierci, a była widowiskowa. Jego urżnięty łeb dzięki
błyskawicznemu kopniakowi odfrunął na kilka metrów i upadł turlając się pod
kopyta konia Dzięcioła. Na jego widok, zatrząsł grzywą i dumnie zarżał.
- Znalazłem – zdjął kaptur, patrząc bez
mrugnięcia na bezgłowe truchło. – I od tamtej pory wiem, że siedzi we mnie jeno
wspaniały, lodowaty gniew.
Wsiadł na konia, wytarł i schował
dziwne ostrze. I ruszył dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz