sobota, 3 października 2015

fragment3



WALKA 
 (ewentualnie problemy z samokontrolą, co kto woli, zależy na czym się tu skupimy)

Dopadnięty Dzięcioł na rozwidleniu dróg, zszedł niespiesznie z siodła. Szarpiąc za kołnierz potarganego nieco przez wicher czarnego płaszcza i poprawił wolną ręką dziwny miecz zawieszony na plecach. Z pochwy wystawała rękojeść żółta, przepasana szorstką i wytrzymałą skórą ciemną jak węgiel. Po budowie już można było wywnioskować, że Dzięcioł nie przepada za bezsensowną chaotyczną chlastaniną, a że ceni sobie wprawne spokojne zabijanie. Demonstracyjnie strzelając palcami prawej dłoni ukrytej w skórzanej rękawicy, ruszył powolnym niedbałym krokiem. Ruszył by stawić czoło pół tuzinowej dobrze mu znanej szajce rosłych bandytów. Zarośniętych jak dzicy orkowie ze wschodu.
- I jak chędożony mutancie!? – rzucił jeden z nich, niechybnie herszt, człek o wyjątkowo małpiej czaszce podobnej do gorylej. – Gotowy na śmierć!?
- Gotowy jestem zawsze – odrzekł spokojnie i zimno łowca potworów. – Na tę śmierć. Pewne jest, że ten moment niebawem nadejdzie. Lecz szczerze wątpię, żeby to miało nastąpić właśnie dzisiaj.
- Słyszeliście!? – zarechotał herszt. – No kurwa zaraz zaklaszczę i zapiszczę jak dziewka! Patrzajta jaki pewny swego! Czas rychło pokazać zadufanemu skurwysynowi jak wygląda prawdziwy świat! Nie, chłopy!?
Szajka potwierdziła to dzikim rykiem i błyskawicznie ustawiła się w kształt trójkąta.
- Czekam – odparł Dzięcioł, jego ręka nawet nie drgnęła by dobyć miecza, nie myślał nawet o tym by zdjąć kaptur.
- Wiesz dlaczego mówią na mnie Mielony? – zapytał herszt wymachując sporą orkową szablą o dwóch zębach tuż przy jelcu.
- Bo składasz się wyłącznie z gówna? – strzelił Dzięcioł.
- Bo to jedyne, co zostaje po moim przeciwniku – dokończył herszt nie zwracając uwagi na obelgę łowcy. – Dalej chłopaki! Bić skurwysyna!
Tym, który dobiegł szybciej był Dzięcioł. Herszt bandytów, Mielony nie zdołał się nawet zamachnąć, a już musiał zgiąć się z powodu wbitego pod mostek kolana. Dzięcioł odtrącił go, wykonał niesłychanie szybki piruet, w trakcie którego wyjął swą broń. Nie zatrzymując się nawet na moment, wykorzystując całą siłę zachlastał aż dwóch orko-ludzi naraz. Odskoczył od pędzącego na niego bandziora z toporem i zmylając następnego gwałtownymi ruchami miecza, zamaszyście rozerżnął mu tętnicę udową.
A bandzior z toporem leżał na ziemi plackiem, a rana na jego szyi roniła coraz obfitsze wylewy krwi.
- Paskudny odmieńcze – stęknął herszt wznosząc w górę swą orkową szablę. – Posiekam cię jak cebulę! Giiiiń!!! – zawył, rzucając się w amoku.
Dzięcioł skoczył. Zaczął się obracać. Wszystko stało się cholernie szybko. Wręcz niemożliwe do ujrzenia. Wiadomy był jednakże koniec. Sam finał. Herszt Mielony leżał z odciętą dłonią, tą która dzierżyła broń oraz z rozerżniętym gardłem. Leżał w kałuży krwi. Możliwe, że łowca potworów z rozpędu przeciął mu jakąś tętnice.
Nie wiedział.
- Darujcie, panie... Mam dziatkę i żenę… - błagał ostatni z bandytów z warkoczem na brodzie. – Darujcie życie – odrzucił broń, ukląkł. – Znajdźcie w sobie uczucia.
Jego ruch był szybki. Bandyta nawet nie zdążył pomyśleć o własnej śmierci, a była widowiskowa. Jego urżnięty łeb dzięki błyskawicznemu kopniakowi odfrunął na kilka metrów i upadł turlając się pod kopyta konia Dzięcioła. Na jego widok, zatrząsł grzywą i dumnie zarżał.
- Znalazłem – zdjął kaptur, patrząc bez mrugnięcia na bezgłowe truchło. – I od tamtej pory wiem, że siedzi we mnie jeno wspaniały, lodowaty gniew.
Wsiadł na konia, wytarł i schował dziwne ostrze. I ruszył dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz