sobota, 3 października 2015

fragment4



DOBROBYT WSZELKIM KOSZTEM

Maczuga Przeznaczenia westchnął rozmarzony, z uśmiechem patrząc po swych damskich zdobyczach śpiących lub poprawiających urodę. Rozciągnął się rozłożyście, nie skąpiąc paru stęknięć. Pomasował swoją łysą głowę, obrócił się na pięcie i pociągnął za zasłony w dwie przeciwne strony.
A tam na ulicy portowej, której nie zasłonił mu zbyt niski sąsiedni dom szli oni jak lunatycy, jak psy ciągnięci za łańcuch wmontowany w obrożę, jak muły pozbawione własnej woli ciągnięci są na nieludzką bezlitosną pracę w faktoriach, hutach, kamieniołomach i na budowach, zastępując zwierzęta. Potworny widok, po którym człowiek nie może być obojętny, nie na taką krzywdę.
- Cholera, nie ta zasłona – mruknął ponuro, na powrót przywracając pokojowi czerwoną aurę.
Podszedł do bliźniaczek pocałował obie chichoczące w obojczyki, po czym odsłonił czerwone zasłony okna balkonowego przy łóżku.
Dwóch rechoczących mężczyzn w turbanach wymieniają się koza za kosz pełen mango. Beztrosko kroczący przechodnie. Towarzystwo mile spędzające czas przy stoliczku z kawą i ciastkiem. Co dwadzieścia metrów ktoś stoi, lub siedzi, lub leży i gra na przeróżnej maści instrumentach. Przejeżdżają wozy z portu pełne towaru. Przejeżdżają także wozy z bram od strony lądu… Pełne towaru… A także tego co zwie się żywym ludzkim towarem zwożonym z setek miejsc na tym kontynencie. Dzieci bawią się, biegają z krótkimi łukami, zabawkowymi drewnianymi pistoletami i bułatami, gonią się piszczące i śmiejące się dziewczynki. Rodzice czule obejmują się, dumni z takiego widoku. Ojciec rusza z synem uczyć go jazdy konnej, na specjalne pole treningowe, przejeżdża z nim przez ulicę. Czarnoskóra kobieta w obroży z pierścieniem na smycz idzie z okrągłym koszem pełnym czerwonych bananów, by wręczyć je mężczyznom w turbanach rozmawiających na ławie. Jeden poklepuje ją w tyłek, a drugi zwraca mu za to uwagę i stuka się demonstracyjnie palcem po czole. Ktoś się przytula, ktoś się śmieje, a wszystkiemu towarzyszy spokojna gra na flecie gagri tuiduku i przeróżnych instrumentach szarpanych, tamburynach i bębenkach.               
 - Ach, zdecydowanie lepiej.
Jego wzrok przykuła zbrojna eskorta pewnego człowieka. Był to niewysoki mężczyzna w fioletowym turbanie i zabawnych łukowatych wąsach. Nic bardziej zwodzącego. Był członkiem potężnej kasty kupców zwanej Al’ami. Dla ich przejścia zatrzymano ruch wozów i ludzi. A eskortowało go trzydzieści piechoty wręcz, dwudziestu strzelców i dwadzieścia jazdy. On sam jechał na silnym i drogim wierzchowcu na siodle ze skóry krokodyla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz